poniedziałek, 2 września 2013

epilog.

Piłka meczowa. Trzy punkty przewagi. Spotkanie decydujące o dwóch najważniejszych krążkach. Prażące i ogarniające wszystko dookoła słońce w Mysłowicach. Palący w nogi piasek wysypany na zarezerwowany teren. Charakterystyczne okrzyki polskiej publiki mówiące o ostatnim punkcie. I ten szeroki uśmiech kwitnący na twarzy Bartmana. A jeszcze niedawno staliście w punkcie wyjścia, przygotowywaliście się do najważniejszego turnieju w młodzieńczym życiu jak podstawówka. Jednak czy kmiotki z najniższej w randze szkoły zaszłyby tak daleko?
Idealne przyjęcie, idealna wystawa, idealny atak w końcową linię boiska. Szał na trybunach, nawet niezapełnionych biało-czerwonymi barwami, krzyki radości wydobywające się z twoich i Zbyszkowych ust, szerokie ramiona trenera obejmujące cię na tułowiu, skandowanie podziękowań. To wszystko było niepotrzebne. Niepotrzebne przy melodii Mazurka Dąbrowskiego, narodowej fladze na najwyższym palu i złotym medalu dyndającym na szyi. Inni pracują na taki sukces latami. Ty osiągnąłeś swój główny cel w kilkanaście tygodni. Pogmatwanych, przeplatanych dziwnymi i niezrozumiałymi sytuacjami.
- Misiek? - podekscytowany głos przyjaciela wyrwał cię z amoku, tak jak uśmiechnięta twarz jego nowej dziewczyny, Gośki, zupełnie odmiennej od wiecznie puszącej się Pauliny. - Idziemy się czegoś napić?
- A szef pozwolił na alkohol?
- Po tak zjawiskowej wygranej pozwoliłby nawet w tym momencie skoczyć ci z samolotu bez zabezpieczenia!
- Nie potrzebuję aż takich atrakcji. Chcę tylko jednego.
- Mianowicie? - jego rozszerzone źrenice przerażały o wiele bardziej niż zwykle.
- Numerów do wszystkich łatwych panienek. Potrzebuję przyjemności z tej damskiej strony.
- Wracasz na stare tory?
- Nigdy z nich nie zboczyłem.
- A Anastazja?
Nic w tobie nie drgnęło. Serce, dłonie, neurony. Co najwyżej kąciki ust.
- Nie moglibyśmy wymazać jej z pamięci i żyć tak, jakby nigdy nie zagościła przede wszystkim w moim życiu?
- Dlaczego?
- Bo to zwykła suka była.

Nigdy w życiu nie odważyłabyś się na ponowne podziwianie jego jeszcze bardziej opalonej twarzy. Nie dlatego, że przywoływał w twojej głowie sprzeczne emocje i dziwnie nieprzyjemne wspomnienia. Nigdy nie lubiłaś siatkówki. Jednakże w towarzystwie kuzyna, pragnącego zostać siatkarzem, nie miałaś nic do powiedzenia.
- Ana, twoja mama dzwoniła. Pytała, kiedy w końcu wrócisz do domu - buźka Miłosza z telefonem w ręku pojawiła się na progu salonu.
- Jak mi się zachce.
- Ale wiesz, że nie możesz tu siedzieć w nieskończoność? Bez zgody twoich rodziców to niezgodne z prawem.
- Łamanie prawa to moja specjalność, nie sądzisz?
Nie odpowiedział, najwidoczniej uznając to pytanie za retoryczne. Zamiast silić się na jakiś moralny wywód, usadowił się obok ciebie, pociągając łyk coli już z czwartej butelki.
- Dobrzy są, prawda?
- Mnie się pytasz? Ja się na tym nawet nie znam.
- Pieprzysz. Każdy głupi ma jakiekolwiek pojęcie o siatkówce - kolejny łyk napoju, kolejne wyłamywane przez niego palce. - Ale są dobrzy z urody, nie?
- Jesteś gejem? - spojrzałaś na niego z kpiną w niebieskich oczach.
- Chodziło mi raczej o naprowadzenie cię na właściwy temat.
- Grząski temat wybrałeś, Miłoszku.
- Czyżby?
- A uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała, że oboje trenowali w moim rodzinnym Szczecinie i z jednym z nich połączyły mnie niesentymentalne relacje?
- Uwierzyłbym, jeślibyście tworzyli piękną i niewidzącą poza sobą świata parę.
Zaśmiałaś się. Ty i miłość? Dwa pojęcia w ogóle niewspółgrające ze sobą. Jak woda i ogień. A on nie zaczaił, skąd u ciebie ten wybuch radości.
- My razem? Świat by pewnie stanął na głowie, nie tylko ten ludzki, również ten siatkarski.
- Dlaczego?
- Bo to zwykły skurwiel był.

***
a nie mówiłam, że epilog będzie dziwny? do tej pory go nie ogarnęłam.
ogromne 'przepraszam' kieruję w stronę tych, które liczyły na zupełnie inne potoczenie się losów Anastazji i Michała. ale tak być musiało. w innym wypadku ten blog nie nazywałby się 'hipotermia'. bo o znienawidzonych w pisaniu słodkich zakończeniach chyba nie muszę wspominać?

nie mogę tak. nieprzespana noc mi to uświadomiła.
przepraszam, że tak wyszło. nie chciałam. nie wiem, co mną kierowało, dlaczego się na to tak z dnia na dzień zdecydowałam. nie planowałam tego. to było spontaniczne. bałam się. bałam się, że przez blogowanie stracę miłość życia, że skończę jak ta przysłowiowa stara panna z kotem. ale on to rozumie. bez niego chyba bym naprawdę zniknęła i zostawiła to hen za sobą. on mnie do tego przekonał. on i Pati. i ja rozumiem, że póki mogę pisać, nie potrafię tego tak po prostu oddać w czyjeś ręce i zapomnieć. jestem zbyt mocno przywiązana do tego świata.
wybaczcie to zamieszanie, mam nadzieję, że mi wybaczycie. choć ja sama bym sobie chyba nie wybaczyła.
będę tu. może i nie zawsze w porę, może i z makabrycznymi zaległościami, ale będę. bo to już wpisana w codzienną choreografię część mojego życia.
zapomnijcie o wczorajszym dniu, tak jak ja postaram się zapomnieć o pierdoleniu pod wpływem strachu.
mam świetnego faceta i świetne czytelniczki, tego się trzymajmy <3